Mały sklepik, gdzieś w prowincjonalnym dolnośląskim miasteczku zdobi okazały szyld: "Odzież zagraniczna i nowa". Dziwne, ale niestety prawdziwe. Na podobnej zasadzie, choć nie tak ostentacyjnie ogłaszanej, działa też obecnie nasz rynek motoryzacyjny. W ofercie większości autoryzowanych dealerów samochodowych marek są już, obok nowych, pojazdy używane, zarówno "kupione w salonie", jak i te "zagraniczne". Drobni przedsiębiorcy zamieniają swe przydrożne ogródki i podwórka w komisy aut "zagranicznych". Kto się nie leni, wystawia przed dom choćby jeden pojazd z umieszczonym za szybą anonsem: "sprzedam", co częściej wyraża złudną nadzieję niż realną propozycję.
Ze statystyk wynika, że pod względem liczby samochodów osobowych przypadających na tysiąc mieszkańców nie dogoniliśmy jeszcze europejskiej czołówki. Tak jest rzeczywiście, ale z drugiej strony nasze przydrożne pejzaże dowodzą, że mamy już tego dobra o wiele za dużo w stosunku do potrzeb i możliwości jego utrzymania. Analitycy samochodowego rynku widzą w tym pomyślną perspektywę dla niezależnych warsztatów, gdyż większość krajowego taboru stanowią owe auta "zagraniczne", które - by mogły jeździć - potrzebują częstej naprawy.
Praktyka zdaje się te prognozy potwierdzać, bo ludzie korzystać z własnych samochodów nie tylko chcą, lecz coraz bardziej muszą. Wybierają "zagraniczne", bo nie stać ich na nowe. Naprawiają je (jeśli już absolutnie muszą) w niezależnych warsztatach, bo to wychodzi taniej, zwłaszcza gdy się korzysta z używanych części. Nic nie wskazuje na to, by stan ten miał ulec zmianie w dającej się przewidzieć przyszłości. Czy można więc przyjąć, iż "w naszym fachu nie ma strachu"? Wielu tak sądzi i działa sobie beztrosko ku rosnącemu niezadowoleniu klientów, którzy jednak nie odchodzą, myśląc, że nie mają dokąd.
Tymczasem wszystko to nie jest wcale pewne. Proszę zwrócić uwagę, że w branży odzieżowej podobna dominacja towarów "zagranicznych" nie doprowadziła, bynajmniej, do rozkwitu drobnych usług krawieckich. Czasem coś się przerabia lub naprawia, ale przeważnie lepiej opłaca się ciuch nieodpowiedni wymienić na inny. Fakt, że człowiek, zwłaszcza niezamożny, łatwiej rozstaje się ze starą szmatą niż starym samochodem, ale i w motoryzacji coraz mniej się liczą infantylne rojenia o kilkunastoletnich autach z dawnych młodzieńczych marzeń i cudownych rynkowych okazjach.
Jeśli kalkulować chłodno, bilansując rzetelnie korzyści i koszty, zakup taniego nowego samochodu w dogodnym kredycie nie musi już być mniej opłacalny od ustawicznych, byle jakich napraw wraka u aroganckich fachowców. Poza tym raty płaci się regularnie i jeździ w tym czasie niezawodnie, a w opcji "zagranicznej" niczego nie można być pewnym. Konkurencja niezależnego warsztatowego sektora nie śpi. Producenci pojazdów i zainteresowane tą branżą banki przygotowują coraz atrakcyjniejsze oferty. Niechętne wszelkim motoryzacyjnym "używkom" są media, a pod ich wpływem - także opinia publiczna.
W tych warunkach dalsze wzorowanie oferty warsztatowej na publicznej służbie zdrowia (podobno statystyczny Polak częściej bywa w warsztacie niż u lekarza) wydaje się pomysłem wręcz samobójczym.
0 komentarzy dodaj komentarz