Powrócił pomysł dotyczący wprowadzenia podatku ekologicznego, który musieliby płacić właściciele aut wyprodukowanych przed rokiem 1992. Podatek miałby być uiszczany co roku i uzależniony od pojemności silnika, emisji spalin i wieku samochodu. Mógłby uszczuplić kieszenie kierowców nawet o 3 tys. złotych rocznie. Na razie toczy się dyskusja, jednak propozycja już budzi kontrowersje. Płacenie podatku miałoby zagwarantować, że na polskich drogach pojawi się więcej pojazdów nowszych, mniej zanieczyszczających środowisko, a także… zwiększyć sprzedaż nowych aut. Jednak Polska to nadal kraj używanych samochodów (średni wiek 11,5 roku) i trudno się temu dziwić - na nowego Volkswagena Golfa statystyczny Niemiec musi pracować około 12 miesięcy. Polak, żeby zarobić na takie samo auto, potrzebuje aż 28 miesięcy. Stąd trudno domniemywać, że wprowadzenie podatku spowoduje masowe zakupy w salonach i przesiadanie się ze starych aut do nowych.
Najlepszym rozwiązaniem byłoby zapewnienie kierowcom jeżdżącym nawet starszymi samochodami maksymalnego bezpieczeństwa i zgodności z normami emisji spalin. To zaś możliwe będzie, jeżeli obniżeniu ulegną ceny usług i części oferowane przez niezależny rynek motoryzacyjny. Jak podają statystyki, z 16,8 mln właścicieli pojazdów w Polsce aż 15,1 mln korzysta z usług niezależnych warsztatów, gdyż po prostu ich nie stać na drogie naprawy w serwisach autoryzowanych. Tak więc lepiej, zamiast planować kolejne opłaty, z których wpływy do budżetu będą raczej symboliczne, sprawić, aby Polacy częściej dokonywali kontroli technicznych i korzystali z usług mechaników. Tanich i profesjonalnych mechaników.
0 komentarzy dodaj komentarz