Zastanawiacie się zapewne, skąd taki tytuł tego felietonu i co on może mieć wspólnego z motoryzacją, a ściślej, podpowiem, z „elektrykami”? Nie, nie - nie chodzi mi wcale o problemy z produkcją samochodów czy przestojami fabryk spowodowanymi kataklizmem, ale o najzwyczajniejszą w świecie funkcjonalność pojazdów elektrycznych w warunkach katastrofy naturalnej, takiej jak powódź czy właśnie tytułowy huragan.
Ale do rzeczy. Na początku października we Florydę, Karolinę Południową i Karolinę Północną uderzyły dwa potężne huragany: Helene i dosłownie kilka dni później Milton. Skutki uderzenia huraganu Helene były katastrofalne. Szybkość wiatru przekraczała 220 kilometrów na godzinę, ściany wody zalały ogromne przestrzenie, wyłączono oczyszczalnie ścieków, zamknięto ponad 400 dróg, a część z nich została po prostu zmyta. W wyniku huraganu zginęły 54 osoby, wiele domów uległo całkowitemu zniszczeniu, a ponad 3 miliony gospodarstw pozbawionych zostało prądu.
Uderzenie Miltona było nieco mniejsze - wiatr wiał bowiem nad lądem z prędkością „zaledwie” 120 km (początkowo 195 km/h) - ale równie tragiczne. Zginęło dziewięć osób, ponownie zerwało linie elektryczne, z których wielu nie zdążono jeszcze naprawić po poprzedniej katastrofie, a ponad 400 domów zniknęło z powierzchni ziemi. Na samej tylko Florydzie, po przejściu obu huraganów, aż 70% odbiorców pozbawionych zostało na wiele dni energii elektrycznej. I tu dochodzimy do sedna informacji, czyli frazy „pozbawionych energii elektrycznej”.
O tym w mediach głównego nurtu kompletnie się nie mówi, ale po przejściu Helene wiele osób nie chciało dłużej czekać w swoich domach na nadejście drugiego z huraganów, Miltona, i ruszyła... teslami w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. Tak, teslami, na terenach całkowicie pozbawionych prądu... Nie trudno się domyślić, jak to się wszystko skończyło. Na Florydzie nie było żadnych działających punktów ładowania, a nawet jeśli w okolicy był prąd, to ze względu na jego reglamentację wszystkie punkty ładowania pojazdów elektrycznych zostały po prostu wyłączone.
Energia w akumulatorach zaczęła się szybko wyczerpywać, ludzie stawiali na drodze, porzucając swoje kompletnie już nieprzydatne „elektryki” na pastwę losu. Tych pojazdów było tak dużo, że zaczęły tworzyć gigantyczne korki, a wiele dróg stało się wręcz całkowicie nieprzejezdnych. Co gorsza,ze względu na ogromną masę pojazdów elektrycznych, wynikającą z dużego ciężaru samych tylko akumulatorów (w tesli akumulatory ważą ponad tonę), nie można ich było zepchnąć „do rowu”. Wielokrotnie musiała więc interweniować Gwardia Narodowa, spychając swoim ciężkim sprzętem na pobocze blokujące drogi „elektryki”.
Oczywiście, w tym miejscu ktoś może powiedzieć, że z dostępnością benzyny też były problemy. Owszem, ale dało się ją jakoś zdobyć. Co więcej, wiele stacji benzynowych w USA dysponuje też ręcznymi pompami, pozwalającymi napełnić bak samochodu. Tak więc, z mniejszymi lub większymi trudnościami, samochodem spalinowym można było bezpiecznie uciec z zagrożonych huraganem terenów, czego nie mogą o sobie powiedzieć właściciele „elektryków”. Jak widać, huragan obnażył, już po raz kolejny, słabość pojazdów elektrycznych. Tylko dlaczego się o tym głośno nie mówi...
0 komentarzy dodaj komentarz