Muzeum Motoryzacji Topacz to miejsce, w którym można obejrzeć niezwykłą kolekcję. W jej skład wchodzą zarówno samochody i motocykle przedwojenne, jak i wytwory motoryzacji PRL oraz "bratnich" krajów, a także pojazdy bardziej typowe dla sfer, które w tych krajach nie były w minionej epoce zbyt popularne - Rolls Royce i Bentleye.
O historii powstania instytucji i jej funkcjonowania, a także o tym, co jest najtrudniejsze w renowacji zabytkowych pojazdów, rozmawiamy z Adamem Kornafelem, kustoszem Muzeum Motoryzacji Topacz.
Skąd pomysł na muzeum tego typu, kiedy powstało i ile osób jest zaangażowanych w ten projekt?
Towarzystwo automobilowe Topacz zostało zarejestrowane jako stowarzyszenie zwykłe, składające się z grupy przyjaciół, około dwóch lat temu. Każdy z nas coś zbierał, przeważnie motocykle lub samochody. W głównej mierze były to pojazdy polskie, bo chyba wszyscy chcielibyśmy, aby powstało tu muzeum polskiej motoryzacji. Udało się zgromadzić przedwojenne samochody i motocykle, w tym polskiego Fiata 508 i auta związane z montażem w Polsce. Część z nich jest w remoncie. Połączyliśmy siły z kolegą, który zbiera Bentleye i Rolls Royce, potem doszło kilka pojazdów „demoludowych” i w pewnym momencie zbiory okazały się na tyle bogate, że chcieliśmy pokazać je szerszej publiczności. Tak powstało muzeum, na które – obok zakupionych przez nas eksponatów – składa się także kilka prywatnych kolekcji.
Jaka jest logika doboru eksponatów, czy każdy wniósł po prostu swoje zbiory, czy też istnieje jakaś odgórna wizja ich włączania do ekspozycji?
Muzeum skupowało pojazdy krajowe, głownie motocykle. Samochody udało się pozyskać we depozyt. Samochody są nieco bardziej skomplikowanym tematem, bo trudniej się je remontuje. We własnym zakresie przeprowadzamy renowację wyłącznie motocykli, zaś w przypadku samochodów korzystamy z firm zewnętrznych, a następnie składamy części, które nam dostarczają. Jeśli więc chodzi o motocykle, to jesteśmy raczej samowystarczalni, a poza tym zajmują one mniej miejsca. Udało się namówić kilku kolegów, którzy są posiadaczami samochodów z PRL, na ich udostępnienie – dzięki temu możemy pokazać Warszawę, Mikrusa, Syrenę 100, czy Nysę. W zanadrzu mamy jeszcze Wartburgi i Zaporożce ale brak w tej chwili miejsca, aby je wystawić. Dopiero zakończyliśmy zlot, wkrótce zaczniemy wymianę ekspozycji i zamiast aut polskich pokażemy przedwojenne motocykle niemieckie oraz wytwory motoryzacji NRD. Powierzchnia wystawiennicza jest ograniczona i nie jesteśmy w stanie pokazać wszystkiego, co mamy.
Gdzie szukacie potencjalnych eksponatów i w jaki sposób je pozyskujecie?
Istnieją specjalne serwisy aukcyjne, allegro, eBay i bazary dla miłośników zabytkowych pojazdów. Trzeba powiedzieć, że internet bardzo ułatwił i ucywilizował dokonywanie transakcji w środowisku kolekcjonerów. Dawniej bywało tak, że jechało się przez całą Polskę po pojazd, a to, co zastawało się na miejscu napawało jedynie rozczarowaniem. Kiedy ja i koledzy kupowaliśmy swoje pierwsze motocykle, wszystko trwało znacznie dłużej. Teraz jest pod tym względem dużo lepiej, dużo sprawniejszy jest również przepływ informacji.
Czy pana motoryzacyjna pasja to głównie motocykle?
Nie, zbierałem bardzo różne rzeczy, choć oczywiście nie mogę powiedzieć, że nadal mam to wszystko, co przez lata kupowałem. Po pierwsze nie można mieć wszystkiego, a po wtóre nikt nie ma wystarczającej przestrzeni, aby to przechowywać. Oczywiście miałem sporo motocykli, jednak miałem też auta, ale w którymś momencie było ich już kilkanaście i po prostu było to dla mnie za dużo. Gdyby w tamtych czasach istniało muzeum takie, jak nasze, nie musiałbym się ich pozbywać, bo miałbym gdzie je przechowywać. Taka możliwość to ogromna zaleta dla wielu kolegów, bo muzeum stwarza im warunki do przechowywania aut, pozostawiając jednakże możliwość ich użytkowania w dowolnym momencie, w którym mają na to ochotę. Jest ono więc także pewną formą przechowalni, ale przechowalni o charakterze towarzyskim – spotykamy się co piątek, dyskutujemy, używamy swoje pojazdy. Natomiast eksponaty stanowiące własność muzeum i dokumentujące rozwój polskiej motoryzacji jeżdżą rzadziej. Sokoły, Podkowy, czy Perkuny to pojazdy unikalne, które sukcesywnie remontujemy.
Jak rozwiązujecie problem napraw i remontów? Wiadomo, że do wielu waszych eksponatów nie sposób już dokupić części i trzeba je dorabiać. Z jakich warsztatów korzystacie i jaki zakres usług Was interesuje?
Usługi, które nas interesują są świadczone w kilku miejscach w Polsce. To kwestia jakości, doświadczenia i posiadania wzorów określonych części. Jeśli chodzi o podstawowe sprawy, to nasze zapotrzebowanie jest raczej klasyczne: piaskowanie, szkiełkowanie, pokrycia galwaniczne, cynkowanie, miedziowanie itd. Głównym problemem jest zachowanie wysokiej jakości. Nie każdy chce przyjmować rzeczy stare, bo – jak wiadomo – standardowe usługi, jak np. obróbka metali nowych, czy utrzymanie linii produkcyjnej chromowanych krzeseł , są łatwiejsze niż praca dla nas. Poza tym, powierzane przez nas elementy są dla nas na tyle wartościowe, a często również po prostu wymiernie bardzo drogie, że nie można próbować, uczyć się itd. Po prostu trzeba wiedzieć jak to robić i być gotowym, aby ponieść ryzyko, gdy np. ktoś niewykwalifikowany zepsuje daną część. Dlatego szukamy warsztatów, które są gotowe podjąć się takich prac. Rzadko zlecamy również usługi kompleksowe, bo prawie każdy, kto kolekcjonuje zabytkowe samochody w pewien sposób składa w całość wiele usług oferowanych na rynku. Oczywiście istnieją firmy zajmujące się renowacją od A do Z, jednak po pierwsze jest to bardzo kosztowne, a po wtóre musielibyśmy oddać im w takim przypadku pełna kontrolę nad naszymi eksponatami. A zarówno jako muzeum, jak i jako grupa entuzjastów, nie chcemy jej tracić. Wolę zamówić konkretne części, a następnie remontować auto we własnym zakresie, niż zlecać na zewnątrz kompletną obsługę. Dzięki temu mogę przeznaczyć zaoszczędzone pieniądze na funkcjonowanie placówki, a poza tym zachowuję wspomnianą wcześniej kontrolę nad przebiegiem prac.
Co jest największą trudnością w renowacji zabytkowych pojazdów w Polsce?
Z pewnością konstrukcje drewniane. Szkielety karoserii wykonane z drewna od dawna nie są już w motoryzacji stosowane. W przypadku drewnianych stelaży z poszyciem z blachy, a większość przedwojennych samochodów wykorzystuje takie konstrukcje, nie ma mowy o ewentualnym poprawianiu. W przypadku prac typowo blacharskich dzisiejsze możliwości są bardzo duże i pozwalają bez większych trudności dorobić takie elementy, jak piasty czy błotniki lub poszycia, ale z fragmentami drewnianymi jest już dużo trudniej. W przypadku motocykli bolączką jest brak niektórych części, które trzeba dorabiać, jak koła zębate lub półksiężyce do rozrusznika, np. do Sokoła 1000. Prace galwaniczne, odlewnicze czy karoseryjne są dużo łatwiejsze. Nie ukrywam, że korzystamy w pewnym stopniu z potencjału rynku czeskiego i niemieckiego, gdzie usługi dla właścicieli samochodów i motocykli zabytkowych są znacznie lepiej rozwinięte i istnieje swego rodzaju przemysł nastawiony na obsługę takich klientów. Niekoniecznie dotyczy on wprawdzie pojazdów marek z naszego kręgu zainteresowań, ale w wielu przypadkach można skorzystać z jego możliwości technologicznych, bo w Polsce rynek aut zabytkowych jest znacznie węższy i wiele firm odmawia podjęcia się takich usług, bo są one czasochłonne i trudno je wycenić.
Czy macie dużą konkurencję w kraju? Ile muzeów może pochwalić się równie bogatą ekspozycją?
Tak, muzea istnieją praktycznie we wszystkich większych miastach, jak: Szczecin, Warszawa, Poznań, czy Kraków. Z reguły są one prowadzone przez automobilkluby lub dawne automobilkluby, czy też grupy kolekcjonerów. Wiele z nich ma historię dłuższą od naszego muzeum, jak np. Znane prawie wszystkim muzeum w Otrębusach. Placówek jest więc dużo, ale akurat we Wrocławiu i jego okolicach nie było żadnego muzeum techniki lub motoryzacji. Jego powstanie pomogło skupić i zaktywizować grupę ludzi, dzięki którym organizujemy zlot i możemy się wciąż rozwijać. Nasze muzeum powstało zbyt późno, aby pozyskać prawdziwie unikatowe eksponaty. Pamiętajmy o tym, że prototypów motocykli sportowych i pojazdów krótkoseryjnych jest zawsze mniej niż kolekcji prywatnych, a z pewnością mniej niż muzeów. Liczymy wiec na to, że w przyszłości będzie możliwość wymieniania się zbiorami, aby móc zmieniać i uaktualniać ekspozycję.
Czy dysponujecie eksponatami, które się dublują i umożliwiają tego typu handel wymienny?
Jak najbardziej. Robimy to celowo, bo coraz częściej jest tak, że nie wszystko można kupić, nie wszystko można pożyczyć i nawet odpowiednie środki finansowe nie są wystarczające. Podobnie jak kolekcjonerzy, również muzea powinny posiadać pewien zasób, który pozwala im się wymieniać między sobą. Zarówno w sensie handlowym, czyli zmieniać właściciela, jak i w celu wymiany ekspozycji. Czasami lepiej wymienić się przedmiotami niż pieniędzmi, a my musimy pracować nad tym szczególnie, bo jak już mówiłem, stosunkowo późno zaczęliśmy swą działalność i „wszyscy już wszystko mieli”, gdy my dopiero zbieraliśmy – mam na myśli pojazdy polskie. Oczywiście jeśli chodzi o wozy typu Rolls Royce mamy chyba największe zbiory w Polsce, liczące 11 aut, i w sensie konkurencji bardziej dotyczy nas rynek kolekcjonerski w Anglii lub USA niż w kraju. Natomiast w przypadku polskich samochodów prototypowych lub krótkoseryjnych, jak trzydrzwiowy Polonez kombi, Smyk czy Meduza albo motocykle budowane do wyścigów lub motocrossu, to są one niezwykle rzadkie i trudne do pozyskania. Naturalnie takie auta są w niektórych muzeach lub prywatnych kolekcjach i czasami można je odkupić, jednak nie każdy jest gotów udostępnić je na dłuższy czas.
Na koniec chcę zapytać o zlot, którego organizatorem byliście. Proszę opowiedzieć nam o tym wydarzeniu.
Zlot nazywał się Moto Classic Wrocław i był objęty patronatem honorowym ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego oraz prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza jako impreza, która ma w przyszłości skupić jak najwięcej zabytków polskiej motoryzacji. W ubiegłym roku gościliśmy większość polskich Fiatów i Sokołów, które uczestniczyły w wielu rajdach i spotkaniach. Ponieważ jednak nie ma ich zbyt wiele i niewiele przybywa, postanowiliśmy rozszerzyć formułę zlotu i zaprosiliśmy do udziału w nim również posiadaczy pojazdów militarnych i wehikułów z okresu powojennego. i choć naprawdę trudno zorganizować w naszym kraju zlot samochodów wyłącznie produkowanych przed 1939 rokiem, to trzeba podkreślić, że gros pojazdów na zlocie właśnie do tej grupy się zaliczała. Udało się zgromadzić ponad 60 motocykli i około 40 samochodów, a więc łącznie ponad 100 pojazdów. Do tego dochodzą pojazdy klasyczne i mamy nadzieję, że kolejna edycja będzie prawdziwym Moto Classic, czyli obok pojazdów do 1939 roku pojawia się też te z lat 40, 50 i 70, uczestniczące w konkurencjach sportowych oraz konkursach elegancji. Zainteresowanie wrocławian było bardzo duże i w czasie przejazdu z Placu Gołębiego do Hali Stulecia oraz późniejszej wystawy w Hali gościliśmy ponad 8 tysięcy osób, co stanowi dla nas dodatkową motywację, żeby pokazywać jak najwięcej.
Rozmawiał Paweł Kaczorowski
0 komentarzy dodaj komentarz