W luksusowym, choć już nie najnowszym, samochodzie mojego kolegi z nastaniem ciepłych, wiosennych dni zaczął przegrzewać się silnik. Pojechał więc do autoryzowanego serwisu renomowanej marki, gdzie stwierdzono, że przyczyną tych niedomagań jest awaria jednego z dwóch wentylatorów chłodnicy, być może zatarcie któregoś z łożysk wirnika. W sprawę nie wnikano głębiej, gdyż nie przewidują tego autoryzowane procedury naprawcze. Wymieniono cały niesprawny podzespół za... 1500 złotych.
Poinformowałem kolegę, iż w niezależnym, uczciwym warsztacie identyczna w skutkach naprawa, polegająca tylko na wymianie pary łożysk, kosztowałaby go parokrotnie taniej. Odpowiedział: być może, ale skąd pewność, że trafię akurat na warsztat uczciwy, a w dodatku jego personel potrafi taką niestandardową operację wykonać prawidłowo?
Trudno dziwić się takiemu traktowaniu sprawy, bo jest to normalna postawa konsumenta, który, dokonując zakupu jakiegoś produktu, akceptuje wszystkie, także doraźnie dla niego niekorzystne, konsekwencje tej decyzji, a w zamian zyskuje swego rodzaju gwarancję bezpieczeństwa. W większym stopniu zdumiewa stan technicznej świadomości doświadczonego kierowcy, pozwalający mu uznać prosty demontaż i ponowny montaż zwykłych łożysk tocznych za naprawę „niestandardową”.
Zdarzają się przypadki, w których poważna firma zaleca całkiem inne standardy (np. FAG w odniesieniu do piast pojazdów użytkowych Volvo w tym numerze „Autonaprawy”), ale zwróćmy uwagę: dotyczy to producenta łożysk, a nie ciężarówek, a poza tym są to wyjątki, potwierdzające ogólną regułę. Ta zaś każe traktować zawodowego mechanika autoryzowanej sieci jak konsumenta, tyle że zużywającego produkty dostarczane mu przez pracodawcę.
Zdrowy rozsądek sugeruje, że większa odpowiedzialność wiąże się z wymianą łożysk w kole ciężkiego samochodu niż w wentylatorze, ale jakie to może mieć znaczenie w sytuacji, gdy w rozmaitych „instrukcjach użytkowania” czy „instrukcjach napraw” dominować zaczyna domniemanie debilności P.T. konsumenta. Najlepiej, by on w ogóle produktu nie dotykał, poprzestając na samym zakupie. Póki co jednak trzeba go przynajmniej ustrzec przed zagrożeniami płynącymi z jego debilizmu, bo na przykład zmiażdży sobie palce, wciskając na prasie łożysko do gniazda i jeszcze skutecznie poskarży się w sądzie, że mu tego nie zabroniono w porę.
Troska o konsumenta debila coraz wyraźniej wpływa dziś również na konstrukcje technicznych produktów, preferując rozwiązania fabrycznie zintegrowane, czyli praktycznie nierozbieralne. Brakuje tylko, by je tworzyły same automaty (pracownik byłby tylko konsumentem umowy o pracę) i podlegały naprawom jedynie przez zautomatyzowany recykling. Z wyższymi kosztami można się pogodzić. Skąd jednak czerpać potrzebne do tego zasoby energii i na co zużywać ma własną swą energię społeczność debili zajętych wyłącznie konsumpcją?
0 komentarzy dodaj komentarz