Nie jestem feministką. Daleko mi do wyrywania mężczyznom łopaty czy taczek z rąk, ale już po kluczu do odkręcania kół czasem sobie chętnie skaczę. A skoro mój mąż może w tej chwili bez zażenowania kroić warzywa na sałatkę, to dlaczego ja nie mogę sprawdzić, czy nie trzeba dolać oleju przed jutrzejszą podróżą?
Ostatnio zastanawiałam jak kobieta-klient radzi sobie, oddając samochód do warsztatu. Co by jednak było, gdyby to mechanik był kobietą? Czy taka sytuacja w ogóle mogłaby zaistnieć? To, że nie słyszałam o kobietach zawodowo naprawiających samochody, wcale nie znaczy jeszcze, że takie w Polsce nie istnieją. Jeśli jednak nawet są, to zaledwie pojedyncze przypadki. Wiem natomiast o wielu kobietach, które nie tylko znają się na różnych układach i systemach samochodu, ale nawet prowadzą w tym zakresie szkolenia dla mężczyzn-warsztatowców. Więc dlaczego właściciele warsztatów nadal, w obliczu coraz większego popytu na pracowników, nie zatrudniają kobiet? Wszak we współczesnej mechanice raczej już nie dochodzi do sytuacji, kiedy to człowiek siłą swych ramion musi zdjąć koło z samochodu ciężarowego czy dźwignąć silnik. Większość fizycznych zadań przejęły maszyny. To one, za naciśnięciem guzika, podnoszą samochód na odpowiednią wysokość lub przemieszczają ciężkie elementy. Coraz rzadziej mechanik dzierży w ręku młotek; coraz częściej potrzebny jest ktoś, kto poradzi sobie z miernikiem czy testerem.
Dlaczego więc w warsztatach nadal nie spotyka się kobiet? Czy kobiety nie garną się do tego zawodu, bo boją się o dłonie i paznokcie? Czy pracodawcy boją się, że stracą zaufanie klientów? Kobieca natura nie pozwala mi nawet przypuszczać, że może chodzić o coś innego. Mężczyźni mieliby obawiać się, że kobieta nie potrafiłaby ogarnąć umysłem swym tak skomplikowanego tworu, jakim jest samochód? Może boją się, że padnie jeden z ostatnich bastionów czysto męskich zawodów. Z powodu braku danych przemilczę odpowiedź na pytanie "dlaczego?". Skupię się nad kwestią: "co by było, gdyby?".
Mężczyźni naprawiający samochody od lat wiele rzeczy robią odruchowo, tak jak robili od zawsze, co nieraz, niestety, okazuje się nie najlepszą drogą na skróty. Kobieta jako nowicjuszka musiałaby przecierać wszystkie szlaki od nowa. Pytanie tylko, czy odbywałoby się to ze szkodą dla "pacjenta", czy wprost przeciwnie. Wyobraźmy sobie sytuację następującą: musimy przykręcić śruby mocowania głowicy. Pokornie zaglądamy więc do instrukcji, żeby sprawdzić moment dokręcania. A tam niespodzianka. Moment podany jest w funtostopach. Co robi mężczyzna? Optymistycznie zakładam, że przelicza w pamięci. Ale może też nie zauważyć jednostki lub zauważyć, zlekceważyć... i dokręcić na wyczucie. Stawiam na to, że znakomita większość pójdzie nieświadomie drugą lub świadomie trzecią drogą. Co zrobi kobieta? Prawdopodobnie nie przeliczy w pamięci. Natomiast jako nowicjuszka nie będzie miała oporów przed zapytaniem kogoś bardziej zorientowanego w temacie lub po prostu zasiądzie przed komputerem i znajdzie odpowiednią wartość w niutonometrach lub kilogramometrach. Zgoda, zajmie jej to więcej czasu, ale to nie boks przy torze wyścigu Formuły 1 - żaden klient nie będzie się awanturował o kilka minut poślizgu.
Jak zatem kobieta sprawdzałaby się w roli mechanika? Myślę, że podobnie jak za kółkiem. Byłaby albo beznadziejna, albo bardzo dobra. Tak jak, według mnie, nie ma przeciętnych kobiet-kierowców, tak nie byłoby "częściowo dobrych" kobiet-mechaników. Różnica polega na tym, że źle prowadzącej kobiety nikt z pracy nie wyrzuci, natomiast niesprawdzającemu się pracownikowi po prostu nie przedłuża się umowy o pracę.
0 komentarzy dodaj komentarz