Oburzyłem się, gdy jeden polityk w Internecie nieelegancko i niesłusznie zaatakował drugiego, z innej, rzecz jasna, politycznej opcji. Właściwie powinienem się wstydzić z powodu tego oburzenia, bo śmiesznie ono wypada w sytuacji, gdy wszyscy w rozmaitych konfiguracjach atakują wszystkich przeważnie nie fair i na ogół niesłusznie. Rzadko ktokolwiek próbuje się bronić, raczej obowiązuje zasada, iż najlepszą formą obrony jest atak.
Oburzywszy się, zapałałem żądzą odwetu, lecz nie na tyle silną, by dopisywać jakieś obelżywe komentarze pod tym bulwersującym wpisem na blogu polityka. Pomyślałem tylko: „a stuknąłbyś się lepiej, chłopie, w ten swój rudy łeb!”. Dzięki temu łatwo teraz odgadnąć, kogo tu mogłem mieć na myśli, ponieważ każde ugrupowanie naszej politycznej sceny ma w swych prominentnych kręgach jakiegoś rudego, co to stuknąć się powinien, lecz nie chce, a chyba wszyscy już prowadzą internetowe blogi.
Zacząłem czytać, jak sprawę komentują liczni internauci, by po raz nie wiem który dojść do banalnego wniosku, że w porównaniu z tą anonimową twórczością wzajemne oskarżenia polityków to salonowa wręcz konwersacja. Niewielu miało pretensje o ewidentnie „fałszywe świadectwo”. Zdecydowana większość skupiła się na różnych wrodzonych niedostatkach autora. Szydzono niewybrednie z koloru jego włosów, jakby rzeczywiście był jakoś naganny i przy tym zawiniony. Zarzucano mu, już całkiem bezzasadnie, głęboki niedorozwój umysłowy, psychiczne dewiacje, sprzedajny charakter, zakłamaną moralność…
Cóż, nic nowego ani szczególnego. Takie właśnie formy przybiera masowe internetowe chamstwo, zauroczone łatwością brutalnego obrażania cudzej godności, szargania wszelkich autorytetów, lekceważenia elementarnych zasad międzyludzkich kontaktów. Dziwna była tylko postawa adresata tych wszystkich inwektyw, jego staranie, by niemal na wszystkie, zwłaszcza te najbardziej bezwzględne, odpowiadać niezwłocznie w uprzejmym, życzliwie pojednawczym tonie, z subtelnym poczuciem humoru!
O co tu chodzi? Czyżby facet umiał pisać, lecz nie nauczył się czytać? Może istotnie jest sadomasochistą czującym równą przyjemność w gnojeniu politycznego konkurenta i wystawianiu się na wirtualny lincz? Nic z tych rzeczy. On z jednej strony zwalcza rywali, a z drugiej – walczy o wyborcze głosy. Zgromadził na blogu sporą publiczność, lecz to dopiero połowa sukcesu. Oni go jeszcze nie dostrzegają, jeśli nie liczyć koloru włosów, im trzeba się pokazać z najlepszej strony i dzięki temu choć trochę upamiętnić.
Ci „oni” to też, wbrew pozorom, nie jest jakaś bezrozumna tłuszcza. Swych komputerów używają przede wszystkim do jakiejś pożytecznej pracy, a ofiar w cyberprzestrzeni szukają tylko dla odreagowania. Polityczne orientacje, popieranych idoli i wrogów do niszczenia wybierają powierzchownie, jak kolor figur w szachowej partii. Co starają się odreagować w swej zajadłej walce z wirtualnym cieniem? Własne powszednie upokorzenie grymasami klientów i arogancją szefów, które kwitować mogą wyłącznie nieszczerym uśmiechem i życzeniami: „Miłego dnia!”.
0 komentarzy dodaj komentarz