W trakcie kampanii wyborczych odbywających się w Polsce po 1989 roku zawsze oskarżano poprzednie rządy o brak aktywności w walce z bezrobociem. Zawsze też były to oskarżenia podwójnie niesłuszne. Po pierwsze, wszystkie dotychczasowe rządy z bezrobociem walczyły, a po drugie, właśnie o to należy mieć do nich pretensje, gdyż więcej sprawiały w ten sposób szkody niż pożytku. Fakt, że nie miały przy tym do dyspozycji odpowiednich narzędzi, jest okolicznością obciążającą, a nie łagodzącą. W każdej przecież działalności obowiązuje zasada: nie masz czym robić, nie rób w ogóle, bo tylko zepsujesz!
Czym bowiem może posłużyć się państwo (nie tylko polskie) w swych próbach rozwiązania problemu? Dotacjami dla nierentownych przedsiębiorstw, sztucznie podtrzymującymi ich nieracjonalnie wysoki poziom zatrudnienia? Skracaniem ustawowego czasu pracy i posyłaniem produktywnych ludzi na wcześniejsze emerytury? Państwowymi służbami pośrednictwa pracy, które faktycznie stwarzają możliwość zarobkowania jedynie własnym pracownikom, a na zewnątrz zajmują się niemal wyłącznie dystrybucją zasiłków?
Sam zasiłek dla bezrobotnych w polskim wydaniu to zjawisko raczej z pogranicza rozrywki i drobnego hazardu niż z poważnie traktowanej ekonomii. Wynosi on obecnie 742,10 zł, lecz tylko przez pierwsze trzy miesiące (potem 582,70 zł), i przysługuje osobom niemającym innych dochodów oprócz (tu ciekawostka!)... przychodów uzyskanych z tytułu odsetek od rachunków bankowych. To już wystarcza, by z pobierania i wypłacania zasiłków stworzyć masową zabawę w „kłamców i blagierów”, w której rolę tych pierwszych grają bezrobotni udający, iż żyją za niecałe sześć stówek miesięcznie, a drugich - państwowi funkcjonariusze przycinający wypłacane kwoty dla rzekomego przyspieszenia poszukiwań pracy i uzależniający okres ich wypłacania od stopy bezrobocia w danym powiecie dla jakiejś absurdalnej sprawiedliwości.
W sumie nie ma to wszystko większego znaczenia. Zasiłek trzeba wykorzystać, skoro jest okazja, i dorobić „na czarno”, jeśli odsetki z lokaty bankowej okażą się niewystarczające, a potem rzeczywiście szukać pracy, choć szanse są ostatnio niewielkie. Liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy w końcu stycznia 2011 r. wyniosła 2,105 mln. osób i była wyższa niż w grudniu 2010 o 150,3 tys. Co gorsza, rośnie w tej grupie udział ludzi młodych, czyli absolwentów różnych szkół. Aktualna stopa bezrobocia oceniana jest przez GUS na 13%, ale statystyki nie obejmują bezrobotnych z różnych powodów niezarejestrowanych, ani tym bardziej osób zmuszonych krajowym bezrobociem do doraźnej emigracji zarobkowej.
Z tymi problemami, mimo ich pozornie państwowej skali, uporać się mogą wyłącznie prywatni przedsiębiorcy, każdy w obrębie swej własnej firmy, podobnie jak to było w przypadku ostatniego kryzysu (rządy, majstrując przy tej sprawie, zmarnowały tylko pieniądze podatników). Nie chodzi tu bynajmniej o jakieś charytatywne akcje, lecz o chłodną kalkulację w dłuższej czasowej perspektywie. Po prostu trzeba tworzyć nowe miejsca pracy, zatrudniać na nich młodych ludzi, by dochować się w pełni sprawnych zastępców i następców dla obecnego personelu. Bez tego nasze, dziś dobrze prosperujące przedsiębiorstwa, przeminą wraz z nami, w najlepszym wypadku przez uwiąd starczy.
0 komentarzy dodaj komentarz