Autorzy ustawy o recyklingu pojazdów dokładnie zaplanowali organizacyjne struktury i restrykcyjne procedury, zapominając tylko, iż nie mogą one działać skutecznie w wolnorynkowych realiach.
Ten legislacyjny bubel, uchwalony przez sejm 20 stycznia 2005 roku, obowiązuje niby do dzisiaj, lecz nikt nie kwapi się poprawiać jego ewidentnych błędów ani egzekwować zawartych w nim ustaleń, a tym bardziej stosować się do nich.
Zgodnie z Art. 18 tegoż dokumentu właściciel pojazdu wycofanego z eksploatacji zobowiązany jest przekazać go do stacji demontażu działającej na podstawie zezwolenia właściwego wojewody. W przeciwnym wypadku musi (teoretycznie) nadal opłacać składki ubezpieczenia OC pod groźbą egzekucji zaległych opłat przez Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny. Instytucja ta może też na opieszałego płatnika nałożyć karę w wysokości 500 euro w przypadku samochodu osobowego lub 800 euro za ciężarówkę lub autobus. Gdy ukarany odmawia, sprawa powinna trafić do sądu.
Nie słyszy się jednak o takich procesach, gdyż byłyby one przez urzędy raczej przegrywane. Posiadacz samochodu jest bowiem jego prawnym właścicielem i może dowolnie dysponować tą swoją własnością. Obowiązek ubezpieczeniowy dotyczy pojazdów uczestniczących w ruchu drogowym. W pozostałych sytuacjach samochodowy wrak też może powodować rozmaite zagrożenia, ale już całkiem innego rodzaju. Poza tym euro nie jest „prawnym środkiem płatniczym w Polsce”.
Mniejsza jednak o prawnicze niuanse w sytuacji, gdy pozbycie się nawet całkiem zbędnego i zaśmiecającego posesję wraku jest dla jego właściciela bardzo nieopłacalne finansowo. Według ustawy bowiem trzeba pojazd oddać bezpłatnie, dostarczając go na własny koszt (co oznacza transport na lawecie) do punktu zbiórki odległego choćby i o 50 kilometrów (w linii prostej!). Tam zaś mają prawo jeszcze zażądać dopłaty w wysokości do 10 złotych za każdy kilogram brakujący do nominalnej masy danego modelu samochodu. Ma to podobno powstrzymać posiadaczy wraków od samodzielnej sprzedaży lub niewłaściwej utylizacji ich części.
Gdyby te wszystkie urzędnicze pomysły faktycznie weszły w życie, działające na ich podstawie prywatne firmy recyklingowe już dawno by zbankrutowały lub przeszły na państwowe utrzymanie. Wtedy konieczne stałoby się powołanie na koszt podatników wielkiej armii kontrolerów przetrząsających podwórka i szopy w poszukiwaniu starych żuków i polonezów. Zakwitłyby też bujnie sąsiedzkie donosy. W efekcie powstałaby wielka rzesza niewypłacalnych dłużników.
Na szczęście sprawą zajął się rynek i wzmożony w ostatnich latach światowy popyt na wszelkie surowce wtórne. Dzięki temu okazało się, że największą korzyścią drobnych i średnich przedsiębiorców z recyklingu samochodów jest odzysk części zamiennych i rozmaitych materiałów nadających się po przetworzeniu do ponownego użycia, a są przecież wśród nich - oprócz poszukiwanego stalowego złomu – i takie „kosztowności”, jak złoto lub platyna.
Wobec tego dla pozyskania wraków opłaca się ponieść koszt ich aktywnego poszukiwania i transportu z miejsc dotychczasowego postoju do punktów demontażu. Warto też, zamiast straszenia drakońską karą i przeliczania na procenty wagi brakujących części, oferować ich właścicielom nie tylko pozbycie się uciążliwych gratów i urzędowych kłopotów poprzez wydanie dokumentów potrzebnych do wyrejestrowania podczas błyskawicznej transakcji, lecz także możliwość wynegocjowania natychmiastowej wypłaty kilkuset złotych gotówką.
W ślad za rynkiem legalnym ożywił się też ten czarny, czyli dokonywanie rozbiórek pojazdów bez oficjalnych zezwoleń i omijanie ustawowych formalności, a zwłaszcza płatności, przez zawieranie fikcyjnych umów kupna-sprzedaży z osobami trwale bezrobotnymi lub wręcz bezdomnymi. Jednak „urobek” z tej działalności trafia do płacących podatki punktów skupu złomu, więc per saldo skarb państwa raczej na tym nie traci. Źle tylko, jeśli przy okazji nie są odzyskiwane szkodliwe dla naturalnego środowiska zużyte płyny eksploatacyjne. Ten problem również łatwo jest rozwiązać, wprowadzając odpłatny skup po kursie korzystnym w stosunku do ceny najtańszej „nalewki”.
0 komentarzy dodaj komentarz