Gdy w 1969 roku amerykańska Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych wdrażała przeznaczony do celów militarnych system łączności odporny na wszelkie ataki, łącznie z nuklearnym, nikt nie przypuszczał, że po dwudziestu latach wkroczy on do wszystkich cywilnych sfer życia. Internet – world wide web, bo o nim tu mowa, pozwala poszczególnym węzłom sieci na wzajemną komunikację bez udziału jakiejkolwiek centrali, siedziby, plejady odpowiedzialnych za jego funkcjonowanie prezesów i nadzorców. Po prostu jest, działa i trudno się bez niego obyć. Nigdy wcześniej w historii ludzkości nie istniało medium o podobnej sile, działające globalnie i w czasie rzeczywistym. Młodzi ludzie zapewne nie potrafią zrozumieć, jak ich rodzice mogli żyć w epoce pozbawionej Facebooka, Twittera czy Google Maps. Filmik wrzucony na YouTube w ciągu godziny obejrzą dziesiątki lub setki tysięcy internautów rozsianych po całym świecie. Obejrzą, skomentują i prześlą dalej. A zatem wolność, równość i tolerancja. Tu nie istnieją żadne podziały i utrwalane przez lata hierarchie – głosy profesora uniwersytetu, pisarza, spawacza czy ucznia podstawówki brzmią równie donośnie i mają tę samą wagę.
Dziś, w dobie powszechnej izolacji spowodowanej pandemią, rola Internetu jeszcze bardziej wzrosła – stał się nieomal naszym jedynym oknem na świat. Jest używany do pozyskiwania informacji, wymiany poglądów, kontaktu z innymi osobami lub po prostu dla rozrywki. Za jego pośrednictwem załatwia się sprawy urzędowe, kupuje towary, prowadzi lekcje, ogląda filmy, a poczta elektroniczna jest najszybszym i najpewniejszym sposobem przesyłania wiadomości i dokumentów. Ale – jak to z wszystkimi przełomowymi wynalazkami bywa – oprócz oczywistych korzyści przyniósł też szereg wcześniej nieznanych zagrożeń. Bo Internetem posługują się również przestępcy. Jedni za pomocą maili kradną loginy i hasła do kont bankowych. Drudzy włamują się do komputerów, by szantażować ich właścicieli. Jeszcze inni zarabiają na panice i strachu, sprzedając środki czystości i materiały ochronne po wyśrubowanych cenach.
W Internecie łatwo udawać kogoś, kim się nie jest. Korzystają z tego nie tylko naciągacze, ale i zwykli ludzie. Łatwość nawiązywania znajomości dzięki mediom społecznościowym spowodowała, że osoby o podobnych zainteresowaniach i poglądach łączą się w grupy. A w grupach nakręcają się wzajemnie i – zamiast trzeźwo myśleć – ulegają stadnym emocjom. Potrafią błyskawicznie wykreować bohatera, by chwilę potem zacząć go niszczyć. Stąd już prosta droga do coraz mocniejszych i skoordynowanych ataków na realnych lub wyimaginowanych przeciwników.
Równy dostęp do internetowych zasobów sprawił, że każdy może wypisywać wszystko, co przyjdzie mu do głowy, przy czym poczucie anonimowości napędza rozwój chamstwa i agresji. Hejt stał się zjawiskiem codziennym, niemalże akceptowanym. I ma niejedno oblicze. Dotyka w tym samym stopniu polityków, sportowców, artystów, biznesmenów i wszystkich, których nazwiska pojawiły się kiedykolwiek w sferze publicznej. Co ciekawe, hejtowani niejednokrotnie sami bywają hejterami. Hejtuje się dla zabawy albo wyładowania frustracji, co często uzależnia bardziej niż gry komputerowe. Byle ośmieszyć, wydrwić, zniszczyć i czerpać satysfakcję z dokopania komuś innemu?
Jeśli nie dostrzegamy masowości tych zjawisk w codziennym, niewirtualnym życiu, oznacza to jedynie, że obracamy się w innych kręgach, wśród ludzi hołdujących podobnym do naszych normom i wartościom. Ale być może to właśnie my stanowimy egzotyczny margines, jakiś skansen doby przedinternetowej, a prawdziwy obraz społeczeństwa jest inny. Dość wiernie odzwierciedla go właśnie Internet, gdzie ukrywanie się pod nickiem pozwala bluzgać bezkarnie.
0 komentarzy dodaj komentarz